Okres międzywojenny

Życie w Zedermanie w okresie międzywojennym

(...) Do rzadkości należały kożuchy, które posiadali jedynie bogatsi we wsi gospodarze. Butów dobrych z cholewami też nie było za wiele. Na zimę miejscowi gospodarze robili tzw. słomiaki, ze słomy, które nakładali na skromne obuwie ocieplając w ten sposób swe nogi przed zimnem i chroniąc przed namarznięciem. W bardzo licznych rodzinach było po 2 lub najwyżej 3 pary butów, służących dla całej rodziny (...). Bywało tak, że w butach ojców chodzili ich dorośli synowie, a w butach matek ich córki. W butach ojców i matek chodziły ich małe dzieci do szkoły zimą, aby nie przerywać nauki. Jak pojawiła się wczesna wiosna, wszystkie dzieci latały już boso. Podobnie boso chodzili nasi rodzice i młodzież. Nawet do kościoła niesiono buty. Na placu koło Izdebskich szmatkami wycierano nogi i do kościoła nakładano przyniesione obuwie. Podobnie zdejmowano obuwie po wyjściu z kościoła, które do samego domu niesiono w ręku lub zawieszone na swoim ramieniu.

Z każdym rokiem powiększano we wsi uprawę lnu i konopi. W poszczególnych gospodarstwach każdej z tych roślin siano po kilka lub kilkanaście poprzecznych zagonów. Tuż po żniwach zbierano plon, suszono i obierano ziarno siemienia lnianego czy konopnego. Natomiast surowiec słomy lnianej i konopnej wynoszono w pole, przeważnie na ściernisko, gdzie go gnojono. Po paru tygodniach podgniły surowiec zbierano ze ściernisk, ponownie suszono i zwożono do zagród, który jesienią „międlono” i czesano na odpowiednich przyrządach w chłopskich zagrodach, przygotowując go do przędzenia. W długie jesienne wieczory, zwłaszcza adwentowe, wartościowy surowiec z konopi i lnu przędzono na nici na odpowiednich do tego prząślicach, które to nici motano znów na odpowiednich motowidłach i po kilkanaście lub kilkadziesiąt takich motków zanoszono do miejscowych knopek na wyrób lnianego, pięknego płótna. Z tego płótna kilkakrotnie bielonego praniem, szyto później bieliznę dla swoich rodzin, wykonywano pościel domową, szyto worki na zboże i przetwory mączne, a nawet niektórzy chłopi do samej wojny chodzili w spodniach uszytych z takiego płótna. Nasze babcie i mamy chodziły w bardzo długich i szerokich spódnicach, którymi w czasie deszczów mogły nawet nakrywać swoje głowy. Miewały bardzo ładne, haftowane, wyszywane lub koronkowe zapaski. Podobne do nich prześliczne bluzki. Na głowach nosiły zawsze kwiaciaste, przeważnie tureckie chusteczki (...). Młodzi kawalerowie na początku lat 30-tych, mieli już trochę pieniędzy zarobionych na służbach lub uzyskanych za udział na młóckach w Zagłębiu. Za pieniądze te nabywali pierwszą bieliznę, ubrania i obuwie.

W długie adwentowe i karnawałowe wieczory nasze gospodynie domowe, a wice matki, córki i żony, przędły nie tylko surowiec z lnu i konopi, ale również długi mi wieczorami przędzono wełnę owczą, którą po podwójnym później skręceniu ni przygotowanym, specjalnym kółeczkowym wrzecionie, zwijano na duże gałki, wynająć z nich swetry, rękawiczki i skarpety. Długimi wieczorami (...) urządzano także dużymi grupami kobiet skubanie pierza, z którego wykonywano ciepłe pierzyny i liczne, układane latami na łóżkach, wypchane lekkim puchem tzw. „jaśki". Ilość ułożonych na poszczególnych łóżkach „jaśków”, świadczyła o bogactwie chłopskich rodzin i zapewniała chłopskim córkom dobre wianowanie.

Jan Roś. „Moja rodzinna wieś Zederman” - maszynopis, s. 134.